Przed zmianą nie ma odwrotu, ucieczki ani alternatywy. To ewolucyjnie niemożliwe – i co do zasady – w końcu pozytywne. Jednocześnie zmiana zawsze wiąże się z jakimś kosztem. Dobrze jeśli jest on inwestycją, która ma potencjał, aby się zwrócić. Gorzej jeśli to podatek od głupoty.
Ciekawe czasy
Podobno według Chińczyków życie w ciekawych czasach to największe przekleństwo. Coraz więcej mamy na to codziennych dowodów. Nie zanosi się też, żeby miało się to w najbliższym czasie zmienić.
Wszystko rozbija się o to, kto ma mieć wpływ na dobro wspólne. Pamiętam jedną z rozmów z kumplem o tym, że według niego timokracja, czyli rządy najzdolniejszych, to najlepsze rozwiązanie. Pamiętam też zajęcia z NOP-u (nauka o państwie), gdzie przewijał się wątek demokracji ważonej. W jednym i drugim chodzi o to, aby ton życiu publicznym nadawali Ci, którzy powinni potrafić podejmować dobre dla ogółu decyzje – dobre czyli podparte wiedzą, analizą i umiejętnościami.
Niestety jedno i drugie również podważa najważniejszy z fundamentów demokracji, czyli równość praw obywateli – w tym przypadku wyborczych. Czy jednak to wystarczające uzasadnienie, by tego nie robić? W końcu najgorsze rzeczy w historii świata działy się właśnie dlatego, że do głosu dochodzili ludzie, którzy decyzji mających na uwadze faktyczne dobro ogółu podejmować nie chcieli. Czy jest tu miejsce na jakikolwiek kompromis?
Absolutyzm demokratyczny
Co jakiś czas społeczności oczekują radykalnych posunięć. Tak było choćby w dwudziestoleciu międzywojennym, co zakończyło się ogólnoeuropejskim autorytaryzmem. Nie wiem, czy dziś mamy do czynienia z powtarzającą się historią, wiem, że prądy myślowe, które zaczynają dominować, ośmielają wcześniej wykluczonych. Okazuje się, że w grupie są silni i mają realny wpływ na kształt rzeczywistości. Chcą zmiany – radykalnej i natychmiastowej. I to wartość sama w sobie, realizowana przez oparcie się na mesjanizmie i teorii spiskowej, obudzona przez uprawnienie do uwalniania kompleksów, wypełniona poczuciem krzywdy. Nie ma siły. Taki koktajl musi wyłączać racjonalny osąd. Jaki przyniesie to skutek? Jedyny możliwy: realizację wizji nowej rzeczywistości, w której to te masy zmierzą się z układem i zaprowadzą nowy porządek.
Ta historia też już się wydarzyła – weźmy choćby to, co działo się gdy w powojennej Polsce władzę przejmowali komuniści. Nagle wykluczeni i wykorzystywani stawali się panami. Ci, którzy wprowadzali nowe porządki mówili po Polsku – bez akcentu. Mimo, że dziś uważamy – zresztą słusznie – że nowy ustrój ustanowiono nad Wisłą siłą, ewidentnie polskimi rękami. Wszystkiemu winna racjonalność. Może nowa rzeczywistość nie odpowiadała wielu, ale ich podstawowym wyzwaniem było zmierzenie się z codziennością – zapewnienie bytu sobie i bliskim – a nie z wiatrakami, czym byłaby walka z opcją dysponującą całym aparatem represji. Poza tym ludzie jako ogół naprawdę nie chcą zajmować się kwestiami ustroju, polityki czy ekonomii. Większość ma na te tematy tylko opinie a nie wiedzę.
Wszyscy jednak zaglądają do portfela i do swojego ego. Chcą mieć na chleb i dobrze, żeby ktoś przy tym nie defilował po ich wartościach. Jeśli komuś udaje się ich przekonać, że jedno i drugie dziś cierpi i że wykluczonym należy się coś więcej od życia, wtedy zdobywa ich głosy i dusze, niezależnie czy choćby jedno słowo ma potwierdzenie w faktach. Tak, to nazywamy populizmem – realizującym megalomańską wizję przejęcia władzy formalnej i nieformalnej – rządzenia instytucjami oraz emocjami grupy. Bardzo cyniczny sposób, aby pod demokratycznym sztandarem głosić absolutystyczne hasła. Tę historię też już znamy – z Niemiec lat 30. Charyzma wyłącza myślenie. Doprawiona emocjami stanowi niewiarygodną siłę. Dzięki temu ludzie, którzy nie mają na celu dobra ogółu – jak deklarowali – zyskują pełnię władzy. I robią to co obiecali – porządek – niemniej chcą realizować wyłącznie własne interesy, i w ramach wdzięczności zapewnić byt swojej klice – często odbierając go kompetentnym i dobrym ludziom, którzy mają jedną podstawową wadę – nie są związani z nowym. Upojeni zwycięstwem czują się niezniszczalni. Dlatego przekraczają kolejne granice.
Teraz mnie to wali, bo jestem na fali.
– jak śpiewa zespół Weekend. Zapominają jednak, że balansowanie na granicy, najczęściej kończy się jej przekroczeniem. I co wtedy? Raz, dugi – nic – ale za trzecim robią tym komuś krzywdę. Ktoś zyskuje powód, aby zmienić rzeczywistość, wyrównać rachunki, obalić istniejący porządek.
Napoleońskie więzienie
Kiedy cierpi zdrowy rozsądek jesteśmy smutni i bezsilni. Widzimy, że coś jest nie tak, ale gramy według obowiązujących reguł – nawet jeśli druga strona ich nie przestrzega. Czujemy się nabici w butelkę, ale dopóki moje nie jest zagrożone, nie ma co uruchamiać romantycznej energii i powstawać. Dlatego…
Zła zmiana musi zaboleć. Ci, którzy przyzwyczaili się do luksusu niedostrzegania infrastruktury sprawowania woli grupy, muszą coś stracić lub poczuć się zagrożeni. Tylko wtedy przestaną walczyć ulotkami – jak Brytyjczycy w początkowej fazie drugiej wojny światowej – a walną pięścią w stół. Demokracje ze sobą nie walczą. Dlatego każdy kto podważa zasady tego ustroju, na walkę musi się przygotować. To jednak nie uchroni go od przegranej, ponieważ – jak stwierdził Michael Corleone:
Jeśli cokolwiek w życiu jest pewne, i jeżeli historia nas czegoś uczy, to tego, że każdego można zabić.
Tylko, że tu nikt nie zginie. Stanie się coś znacznie gorszego, zostanie zmarginalizowany i w najlepszym wypadku czeka go los emerytowanego zbawcy, niczym Napoleona na Elbie – pariasa – niedotykalnego króla twierdzy tęskniącego za kontrolowaniem mas, którymi w gruncie rzeczy gardzi, ale w których strachu się odbija, tylko to widzi, rośnie i zapomina o najważniejszej lekcji… Jeśli cokolwiek w życiu jest pewne, i jeżeli historia nas czegoś uczy, to tego, że każdego można odsunąć od władzy. Od tego nie można uciec – chyba, że pod Waterloo.