Sukces. Fascynuje, odurza, spędza sen z oczu. Niejedno ma imię i wszyscy o nim marzymy. Prywatny, zawodowy, odroczony, po prostu swój. Nawet kiedy się zbuntujesz i zostaniesz nieudacznikiem, to właśnie dno okaże się jego miarą. Jeśli jednak chcesz więcej, co jesteś w stanie zrobić, aby zwyciężyć? Ile poświęcić i przetrwać? Kogo zadziwić, zabawić albo… zabić? A przede wszystkim, jak się od sukcesu nie uzależnić?
Gdzie trafisz: na szczyt, na kozetkę czy za kratki?
Szukasz odpowiedzi a w nich siebie. Próbujesz dowiedzieć się, dlaczego to Steve Jobs i Mark Zuckerberg doszli na szczyt. Bardzo chcesz poznać ten szlak, a najlepiej zdobyć mapę. I nagle uderzają Cię 2 – skądinąd niezbyt odkrywcze – wnioski:
- musisz mieć wizję i konsekwentnie ją realizować – nawet kosztem tego, co dla Ciebie ważne;
- musisz dużo pracować – z kolei, aby to było możliwe, praca powinna być Twoją pasją.
Oświecenie. Opłacało się czytać wiekopomne dzieła Dale’a Carnegiego i Briana Tracy’ego. Następnego dnia dajesz z siebie wszystko, potem jeszcze więcej i więcej. To przynosi efekty. Szef klepie Cię po plecach i mówi: good job – w końcu po studiach 3 miesiące pracował w Anglii na barze, więc wie jak motywować swój team. Dostajesz awans i… pracujesz jeszcze więcej, jeszcze mocniej. Rośnie odpowiedzialność, ambicja i stos książek, które obiecywały, że po ich lekturze będziesz działać skutecznie i poznasz lepiej siebie. Zła wiadomość numer 1: kłamały.
Zapytany po studiach o przyszłość z radością odpowiadałeś: chcę pracować z ludźmi. Teraz ich nienawidzisz, a wielki sukces, który był tuż za rogiem, nigdy nie pojawił się na horyzoncie. Jesteś zawiedziony. Czujesz się oszukany. Nic Ci się nie chce. Wstać, iść do pracy, użerać się z jednostkami, na które skazał Cię los. Szczerze, z całego serca ich nie cierpisz i masz za bandę idiotów (niejednokrotnie słusznie). To rzuca cień na Twoją nieposzlakowaną dotąd opinię. Już nie jesteś człowiekiem od zadań specjalnych, ale zadzierającym nosa indywidualistą.
Najpierw rozmawia z Tobą Twój przełożony, potem HR. Pojawia się nadzieja. Wysyłają Cię na szkolenie z zarządzania czasem. Tam dowiadujesz się jak planować, pilnować i procesować. Uzbrojony w nowe narzędzia, naładowany energią do walki, rozmawiasz po zajęciach z prowadzącym je coachem – młodym, ale takim mądrym, z certyfikatem radomskiego Międzynarodowego Towarzystwa Zaawansowanych Technik Rozwoju Osobistego. Po krótkiej rozmowie, chcąc ratować Ci życie, diagnozuje, że masz zaburzony work-life balance – to brzmi jak wyrok.
Wracasz do codzienności. Mimo Twoich usilnych starań w zarządzaniu czasem nie płynie on wolniej, szybciej czy wstecz – kolejna porażka. Ciągle jednak zastanawiasz się, jak przywrócić magiczną równowagę w swoim życiu. Wychodzisz wcześniej z pracy, rozwijasz pasje, które nie dają Ci satysfakcji – skrycie tęsknisz za klaserem i zapachem znaczków pocztowych, który pamiętasz z dzieciństwa, ale wolisz, aby owe autystyczne hobby pozostało na dnie szafy na strychu w domu rodzinnym. To wyrzeczenie również nie sprawia, że wielki sukces wydaje się jakoś bliżej. Sfrustrowany stwierdzasz, że może przynajmniej towarzysko zabłyśniesz. Niestety wszyscy znajomi zgubili Twój numer, na Facebooku są dla Ciebie offline, nie odpowiadają lub chcą spotkać się na piwo w bliżej nieokreślonej, oby dalszej przyszłości – wiadomo, teraz praca, projekty, priorytety. Zamroczony tragizmem sytuacji, widzisz 2 wyjścia: wpaść w depresję lub… wrócić do pracy w Mordorze i wpaść w depresję. Z rozsądku i wyrachowania wybierasz 2. opcję.
Brzmi strasznie? A może znajomo? W końcu coś podobnego przytrafiło się znajomemu znajomego – prawda? Powyższa historia pokazuje 2 końce błędnego koła, między którymi krążymy w zależności od tego, która sfera życia zaczyna dominować:
- Obsesja sukcesu – to wpływ Twojego wnętrza na to, co robisz – charakteru i cech osobowości, podskórne, uzasadnione głównie megalomanią przeświadczenie, że pisane są Ci rzeczy wielkie, a Twoim zadaniem jest po prostu pomóc im się wydarzyć, aby ocalić bliżej nieokreśloną grupę ludzi.
- Tyrania równowagi – to wpływ tego co zewnętrzne na Ciebie i Twoje decyzje – czynników, z którymi wchodzisz w interakcje, jakie walczą o Twoją uwagę, wśród których wijesz się, aby dobrać się do jak najlepszych zasobów, uszczknąć jeszcze więcej i uciec z miną drobnego cwaniaczka.
Obsesja sukcesu
W każdym z nas drzemie potencjał, aby obsesja sukcesu stała się paliwem i drogowskazem, który ma doprowadzić nas na szczyt… częściej jednak prowadzi do gabinetu psychoterapeuty albo za kratki. Wiara w słuszność takiego podejścia wzrasta wraz z liczbą poznanych historii charyzmatycznych liderów oraz własnymi zwycięstwami – to bardzo prosty komunikat wzmacniający: skrajna koncentracja na celu sprawia, że go osiągam, więc aby osiągnąć kolejny, ważniejszy muszę skupić się bardziej. Żeby tak było trzeba podporządkować się planowi, nie zważać na innych, wyłączyć emocje, oprzeć się na sobie i po prostu robić swoje. Proste, logiczne i skuteczne, tak? Świetnie, właśnie zdefiniowaliśmy psychopatię.
Ale przecież takie podejście wielu rzeczywiście doprowadziło na szczyt, co w tym złego – zapytasz? Jeśli powyższa historia do Ciebie nie przemawia, możemy zastanowić się teraz nad moralnym wymiarem makiawelizmu, ale z reguły przekonuje to tylko przekonanych, więc odpowiedzmy pytaniem. Chcesz trafić do więzienia? Bierzesz to pod uwagę? Zarówno fizycznego jak i mentalnego. Obsesja jest więzieniem, w którym zamykasz się od środka. Ale ma też kolejny, o wiele bardziej toksyczny wymiar. Jak pisze Marshall Goldsmith – aktualnie jeden z największych myślicieli i liderów biznesu:
To nie jest wada, ale przyczyna innych wad. To jest siła, która wypacza nasze wzorowe talenty i dobre intencje w coś, co już nie zasługuje na podziw. Co innego realizować swoje marzenia, a co innego, jeśli te marzenia zmieniają się w koszmary.
Możesz tego uniknąć, jeśli w odpowiednim momencie skupisz się na granicach osobistych. Jakich? Jak? Czytaj dalej, dowiesz się za chwilę, ale uważaj też na tyranię równowagi.
Tyrania równowagi
Konkluzja po jednym z wystąpień Joanny Malinowskiej-Parzydło była następująca: w przyszłości będziemy konkurować samoświadomością. Od pewnego momentu kariery zawodowej to nie kompetencje eksperckie czy menedżerskie warunkują sukces, ale to jak radzimy sobie z emocjami, działamy pod presją, ile pracujemy nad sobą i czy rozwijamy 5 cech liderów XXI wieku, o których pisałem jakiś czas temu (niespodzianka: nie ma wśród nich obsesji sukcesu). Ważny element układanki to to, czym jest dla Ciebie Twoja praca: złem koniecznym, dobrą zabawą a może sensem życia – i co z pozostałymi obszarami? Co naprawdę się liczy?
Jak to sprawdzić? Policz – przynajmniej orientacyjnie – ile energii poświęcasz na pracę, pasję, relacje i inne aktywności. Często będzie to tożsame z ilością alokowanego czasu, ale nie zawsze. Nie ma w tym nic podchwytliwego – najbardziej angażujesz się w to, co dla Ciebie faktycznie najważniejsze – jeśli jest inaczej, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zahaczasz o masochizm lub mentalną formę syndromu sztokholmskiego. Wynik takiego zestawienia może wywołać u Ciebie panikę: Praca? Ale jak to? Przecież mam pasję – jednak przywiozłem stary klaser od rodziców! Znowu wpadnę w pracoholizm… Nie chcę obsesji. Work-life balance – to jest to! Uważaj, ulegasz tyranii równowagi.
Co złego w tym, że praca jest dla Ciebie ważna? To przecież genialne – robić, co lubisz. Niezależnie od tego w jak beznadziejny i bezdennie głupi sposób sprzedaje się najbardziej wyświechtane, sprzeczne logicznie zdanie na temat kariery: kiedy praca jest Twoją pasją, nie musisz chodzić do pracy – zawiera ono ziarno prawdy. Jeśli buntujesz się przed ludową mądrością, posłuchaj Alberta Einsteina, który tak pisał w liście do swojego syna:
That is the way to learn the most, that when you are doing something with such enjoyment that you don’t notice that the time passes.
Skąd zatem pomysł, że potrzebna Ci równowaga? Zakłada ona zachowanie równych proporcji między różnymi sferami Ciebie. Przez to ludzie próbują wprowadzić sztuczne podziały i koncentrują się nie na tym co trzeba. W końcu o ten swoisty układ sił trzeba dbać, liczyć, mierzyć, koncentrować się na puli czasu czy priorytetach. Nie wszystko da się pogodzić, więc trzeba wybierać. Życie to sztuka kompromisu – słyszysz, kiwasz głową i próbujesz zawrzeć ze sobą zgniłą umowę, od której tylko boli Cię głowa, ponieważ chcesz wszystko – teraz, zaraz, naraz. Jak to pogodzić? Trzeba robić więcej w krótszym czasie: multitasking – myślisz. O tym dlaczego to szaleństwo pisało już wielu. Wniosek jest prosty: nie możesz zwiększyć puli swojej uwagi – jest jedna i dzielisz ją na coraz więcej elementów, ponosisz przez to dodatkowe koszty transakcyjne i wszystkie czynności sumarycznie zajmują więcej czasu, niż gdyby działać w skupieniu, pracując nad nimi w ramach taśmy produkcyjnej. Nie, nie licz na zmiany ewolucyjne, bliżej Ci tu do neandertalczyka niż do Inspektora Gadżeta.
Granice osobiste
Podsumowując, cały misterny plan zbudowania równowagi szlag trafia z jednego powodu: koncentrujesz się nie na tym, co trzeba – myślisz o kolejnym kompleksowym rozwiązaniu systemowym. Biorąc pod uwagę to, że masz problem z równowagą w systemie, można zakładać, iż masz też problem z projektowaniem skutecznych rozwiązań systemowych w obszarze Twojej efektywności własnej. Żelazna logika, prawda? Zakładając jednak, że jakimś cudem Ci się uda i tak za chwilę problem wróci ze zdwojoną siłą. Dlaczego? Jak pisze o szczęśliwych pracoholikach Ed Batista dla Harvard Business Review:
The concept of life/work balance isn’t that helpful for us, because there’s always more work to do, we’re eager to do it, and we wouldn’t have it any other way.
Jeśli to co robisz, autentycznie Cię pasjonuje, zawsze znajdzie się coś, co można poprawić i zmienić. Zaangażowanie nie lubi równowagi. Co zatem robić? Przecież nie możemy odpuścić, bo wszyscy dosłownie i w przenośni spłoniemy – w ogniu ambicji i przegrzanych komórek – tak, tych mózgowych i telefonicznych.
Jak sugeruje autor wspomnianego tekstu, tym co definiuje sukces, jest zmiana punktu koncentracji z równowagi, na stawianiu wyraźnych granic między poszczególnymi sferami, czyli zamiast na wielkim, abstrakcyjnym pojęciu równowagi, skupiasz się na poszczególnych aktywnościach, nad którymi łatwiej panować i które definiują dopasowanie całej układanki. Warto przyjąć tę zasadę zarówno w wymiarze zewnętrznym, w którym kluczowym zagrożeniem jest tyrania równowagi, jak i w wymiarze wewnętrznym, gdzie króluje obsesja sukcesu. Uszczelniając system, trzymasz oba czynniki pod butem, a w konsekwencji odzyskujesz kontrolę. Jak to osiągnąć? Zdefiniuj 1. typ granic – osobiste, czyli linie poszczególnych sfer Twojego życia oraz tego, co faktycznie jesteś w stanie zrobić, aby osiągnąć sukces. Monitoruj poszczególne aktywności i blokuj elementy niepożądane.
Granice przesuwalne
Szybko zauważysz, że Twoja efektywność wzrasta, a przede wszystkim poczujesz siłę płynącą z coraz większej autonomii. Mądre książki zastąpisz inspiracją z kultowego kina. Po raz kolejny obejrzysz Ojca chrzestnego i wrócisz do pracy z lekko przymrużonym, nie uznającym sprzeciwu wzrokiem. Niewiele będzie się liczyć – w końcu to gra o byt.
Twój szef powtarza za klasykiem, że biznes to nic osobistego – nie przejmuj się niepowodzeniami, skoncentruj się na celu, pamiętaj, że Twoim obowiązkiem jako menedżera jest wpływać na działania innych i przewidywać ich skutki. Nic poza tym się nie liczy. Nawet jeśli coś pójdzie nie tak, a informacja zwrotna i ocena Twoich dokonań dosłownie Cię zmiażdżą, pamiętaj że to nic osobistego. Ucz się na błędach, aby nie popełniać kolejnych. Z drugiej strony jeśli ludzie nie dowożą, masz pełne prawo wymieniać nie działające trybiki maszyny, w której działasz, która Cię utrzymuje i daje poczucie bezpieczeństwa. To nic osobistego, to tylko biznes – dzięki tym słowom masz usprawiedliwienie i czyste sumienie. Każdy doświadczony menedżer Ci to powie. Chcesz osiągnąć cel, musisz tak myśleć, więc zacznij już dziś – trzymaj się tej granicy, popadnij w przesadę i… ponownie ulegnij obsesji sukcesu.
Myślę, że wspomniane zdanie to jedno z największych kłamstw biznesu. Dlaczego? Jeśli jesteś zaangażowany, oddany sprawie, zmotywowany, to zawsze jest coś osobistego. Porażka to nie tylko czerwony słupek w Excelu, ale też emocje, zawiedzione ambicje oraz pokiereszowana nadzieja. I dobrze. Przegrana nigdy nie wynika tylko z czynników zewnętrznych. Zawsze dochodzi kwestia Twojej umiejętności panowania nad sytuacją. To coś, co zależy osobiście od Ciebie. Z drugiej strony smutek i złość mogą być świetnym paliwem zmiany, czymś co wypycha Cie poza strefę komfortu. Po chwili namysłu uznasz to za wyjątkowo przydatny mechanizm, dzięki któremu posuwasz się naprzód. Sprawdzasz w ten sposób granice osobiste i przesuwasz te, które Cię blokują – jak zresztą Michael Corleone w przypadku zabójstwa szefa policji (tak, wyłączamy w tym przypadku aspekt moralny). W końcu uczysz się zawsze poza strefą komfortu. Pamiętaj o stawianiu zdecydowanych kroków, a nie na szaleńczym biegu, dzięki któremu zabrniesz donikąd. Zdefiniuj 2. typ granic – przesuwalne, czyli te które są Ci potrzebne teraz, ale których ścisłe trzymanie się stanie się w pewnym momencie czynnikiem ograniczającym. Nie bój się ich przekraczać – od tego zależy Twój rozwój, rób to jednak z głową. Chodzi o przejście Rubikonu z armią za plecami – wsparciem i oparciem w sobie – a nie samodzielne sforsowanie go czołgiem, czerpiąc energię z rozszalałego ego.
Granice nieprzekraczalne
Pracujesz nad sobą i to przynosi efekty – jest naprawdę świetnie. Przy okazji genialnego warsztatu rozwojowego spotykasz kolejną intrygującą osobę – trenera NLP, który przekwalifikował się na programowanie neurolingwistyczne z technik pamięciowych i szybkiego czytania. Przenikliwy umysł, który do perfekcji opanował sztukę panowania nad myślami. Bazuje na tym również w swoim drugim obszarze zainteresowań – technikach uwodzenia. Każda kobieta jest jego. Takie spektrum doświadczeń musi budzić respekt. Bądź taki, jaki chcesz i już dziś zacznij podróż wgłąb siebie – zachęca. Bilet otrzymasz oczywiście tylko u niego na indywidualnym coachingu.
Nagle widzisz wszystko bardzo wyraźnie: nie ma dobra i zła, są tylko akcje, reakcje, przyczyny i skutki. Jesteś panem swojego losu, a ten jest w Twoich rękach. Nie cofaj się przed niczym, ale zawsze miej miejsce, aby się cofnąć – to ostatnia myśl, która kiełkuje w Twojej głowie. Tak, to też postawa psychopatyczna.
Dochodzisz do wniosku, że wszystkie granice są przesuwalne i wpadasz w pułapkę postmodernizmu. Zniknęła piaskownica, znalazłeś się na pustyni. Nie wracasz jednak po stare zabawki, ale dzieje się coś znacznie gorszego – pojawiają się wątpliwości podszyte ekscytacją. Skoro możesz wszystko… to faktycznie możesz wszystko. Jednocześnie lubisz myśleć, że nie jesteś z tych, że są rzeczy, których nie jesteś w stanie zrobić: krzywdzić, zadawać bólu, zabić. Nie potrafiłbyś, prawda? Skąd w takim razie całe zło tego świata? Rozboje, zabójstwa, przemoc. Bezpiecznie dla Twojego ego myśleć, że to wszystko to dzieło szatana, a nie że Ty jesteś zdolny do zadawania ekstremalnego bólu. Czy jednak warto iść tą drogą? Trudno tu nie odnieść się do słów Władysława Bartoszewskiego, który stwierdził:
Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto.
No dobrze, ale skąd masz wiedzieć, czy to co chcesz zrobić nie zrobi z Ciebie moralnego karła? Przeprowadź 2 testy: test pierwszej strony gazety i test lustra. Jak działają? To bardzo proste, odpowiedz na 2 pytania:
- Czy przetrwasz publikację informacji o tym, co zrobiłeś na pierwszej stronie poczytnego dziennika?
- Jeśli tak, zadaj sobie drugie pytanie – czy będziesz w stanie spojrzeć w lustro i co wtedy poczujesz?
Tu pojawia się kolejny element Twojego systemu zarządzania sobą. Zdefiniuj 3. typ granic – nieprzekraczalne, czyli te których świadomie decydujesz nie naruszać. To punkty odniesienia na pustyni rzeczywistości, moralny kompas i Twój świadomy wybór, który daje największą siłę i oparcie w sobie.
Granice głupoty
Udało Ci się. Postawiłeś granice osobiste, wiesz jakie są przesuwalne, a jakie nieprzekraczalne. Wszystko działa. Jesteś szczęśliwym człowiekiem. Pozostał jednak jeszcze jeden element, który może zniszczyć wszystko – granice głupoty. Zła wiadomość numer 2: one nie istnieją. Jak stwierdził, cytowany już dziś Einstein:
Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat i ludzka głupota. Co do tej pierwszej są jednak pewne wątpliwości.
Nie jesteś w stanie do końca wykluczyć, że nie zrobisz czegoś totalnie idiotycznego albo niemoralnego, czegoś czego nigdy byś się po sobie nie spodziewał. Historia zna mnóstwo przypadków inteligentnych, racjonalnych, dobrych ludzi, którzy ulegali pokusie a nuż się uda i skręcali w złą stronę. Jak pisze Clayton Christensen – profesor Harvard Business School i autor teorii przełomowych innowacji, którą przekłada na wymiar osobisty w artykule Jak zmierzysz swoje życie? – opublikowanym w Harvard Business Review Polska w marcu 2013 roku:
Na ostatnich zajęciach proszę moich studentów, by tę teoretyczną lupę zwrócili ku samym sobie i postarali się znaleźć sensowne odpowiedzi na 3 pytania. Po pierwsze: Jak zadbać o to, żebym był szczęśliwy w życiu zawodowym? Po drugie: Jak zadbać o to, żeby moje relacje ze współmałżonkiem i z rodziną stały się trwałym źródłem szczęścia? Po trzecie: Jak zadbać o to, by nie trafić za kratki? Chociaż to ostatnie pytanie brzmi jak żart, wcale nim nie jest. Dwie spośród 32 osób z mojej grupy stypendystów Rhodesa trafiły do więzienia. Jeff Skilling, który zasłynął za sprawą Enronu, to mój kolega z grupy w Harvard Business School. To byli dobrzy ludzie – jednak w ich życiu zdarzyło się coś, co sprawiło, że wkroczyli na niewłaściwą drogę.
Mamy skłonność do ryzyka, często przesadnego i niepotrzebnego. Brawurowa jazda samochodem, kreatywna księgowość, Smoleńsk – jesteś swoim największym wrogiem. Dlatego zarządzaj pragnieniami, myślami i bierz odpowiedzialność za ich konsekwencje, ale też odpuść sobie grzechy przeszłości, zamiast trwać na moralnym kacu, który w gruncie rzeczy jest usprawiedliwieniem dla martyrologii. W końcu zawsze lepiej być ofiarą niż katem – nawet kiedy odwracasz kota ogonem.
Mapy i skróty
Autonomia – efekt postawienia 3 wspomnianych typów granic to nic innego, jak samodzielne podejmowanie decyzji i siła by zmierzyć się z ich konsekwencjami. Pamiętaj też o 3 pytaniach, o których wspomniał Clayton Christensen – pomogą Ci trzymać pion, wiedzieć co jest ważne w długim terminie i nie zatracić się w jednej z najbardziej odurzających i niezbędnych, aby przeżyć aktywności – tak, mówię o pracy. Nie śmiej się. Jeśli Twoja tak na Ciebie nie działa, nie daje Ci wyzwań, satysfakcji i związanych z tym dawek hormonów szczęścia, wiedz że coś się dzieje. W najlepszym wypadku marnujesz prawie połowę swojego życia na coś, czego nienawidzisz. Pytanie tylko po co?
Na koniec… Zła wiadomość numer 3: nie ma mapy, która zaprowadzi Cię na szczyt. Banał? Dlaczego w takim razie jej szukasz? Nie ma też drogi na skróty – każdy kto próbuje takową znaleźć, wbija się w dno. Pół biedy jeśli chciał tam dotrzeć. To jednak sporadyczne emo-przypadki. Są wskazówki, fragmenty informacji, doświadczenia a przede wszystkim… granice, które w świecie, gdzie możesz wszystko, podpowiedzą Ci czy warto – czego Tobie i sobie życzę.