Masz mocarnego smartfona, lolowe pomysły na snapy, avatar z Prismy, super znajomych z branży i ciętą ripostę na ból… istnienia. Jesteś ninją – to brzmi dumnie, ale na szczęście nie tak sztywno jak korpotytuły – tych byś nie zniósł. Grube ryby od Ciebie zależą, bo zrozumiałeś dzisiejszy marketing… zanim dotarło do nich, że to co robisz nie ma sensu.
Mamy świetne produkty, które mogą podbić rynek. Poświęciliśmy dużo czasu, aby je dopracować. Klienci powinni się na nie rzucić – dla swojego dobra. Teraz wystarczy tylko poczekać na cud i możemy liczyć zyski – śmiejesz się z tej strategii sprzedaży? Uważaj, być może sam ją właśnie realizujesz.
Jedno z P marketingu ma poważne kłopoty, ponieważ jego idea przestaje być źródłem przewagi konkurencyjnej, czyli powodem dla którego ktoś wybiera jedno dobro zamiast drugiego. Mówiąc wprost: ludzie nie kupują produktów dla samych produktów. Co zatem robić, aby dalej móc je sprzedawać?
Content marketing mylnie kojarzony jest tylko w prostymi mechanizmami leadowania takimi jak: pobierz raport – zostaw dane i udawaj – tłumacząc: my będziemy udawać, że zależy nam na twojej wiedzy, ty udawaj, że ona cię interesuje i zostawiasz nam prawdziwe dane kontaktowe.
Budujesz markę i generujesz leady czy może nudzisz i odstraszasz? Mówisz, że masz jakąś strategię, ale nikt nigdy nie widział jej na oczy, czy może znają ją wszyscy? Jakie konsekwencje ma Twoja postawa wobec i w mediach społecznościowych?
Ludzie znowu narzekają na Facebooku. Co robić? Wszcząć alarm i gasić pożar wszystkimi dostępnymi środkami, czy skasować posty i zamieść sprawę pod dywan? Tak, każdy marketer wie, że druga opcja nie wchodzi w grę, prawda? Ale gdy się nad tym zastanowić, może się okazać, że w tym szaleństwie jest metoda… a na pewno pokusa.